Witam wszystkich serdecznie. Nie będę się tutaj zbytnio rozwodzić, bo od tego jest zakładka odautorsko. Mam tylko nadzieję, że historia znajdzie uznanie u Was - Czytelników. Zapraszam do lektury oraz komentowania. Pozostawiajcie również adresy swoich blogów, które z chęcią odwiedzę. Swoją drogą podczas pisania (a jestem już dużo do przodu) zmieniła się trochę koncepcja i teraz pewnie to Loki powinien być głównym bohaterem. No cóż, na nim jeszcze zdążę się wyżyć. I jeszcze jedno: nic nie będzie takim, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
~*~
Kiedy zamkniesz oczy,
możesz ujrzeć jak dzień przemija
Kurz po bitwie opadał nieznośnie powoli. W zgliszczach budynków tlił się jeszcze ogień, wypełniając powietrze nieznośnym zapachem. Mężczyzna kaszlnął, próbując pozbyć się resztek pyłu ze swoich płuc. Rozglądał się, oceniając ilość ofiar. Naliczył dwunastu ludzi. Głównie wojskowych.
Zamkną na chwilę oczy. Ten dzień nie zwiastował tej całej katastrofy. Obudził się u boku Julie. Nie robił tego już od wielu miesięcy, zbyt pochłonięty innymi obowiązkami. Była zła, ale nie potrafiła się na niego obrażać. Przygotował śniadanie do łóżka. Planowali spędzić ten dzień w Central Parku, bo trochę słodkiego lenistwa każdemu się należy. Ale ten telefon… Ten przeklęty telefon wszystko zepsuł.
Obowiązki wzywały. Znowu.
Wszystkie śmiechy i głupie kłótnie,
Ty i ja przetaczamy się jak gromy z nieba
Dostrzegł ją. Leżała pośród zgliszczy. Czarny kombinezon przedarty został w wielu miejscach. Z otwartych ran obficie sączyła się karmazynowa ciecz. Poczuł, jak krew w jego żyłach zamienia się w lód. Powoli i ospale ruszył w jej stronę. Kolejne obrazy tworzyły w jego umyśle niespójną całość.
Patrzyła na niego spod przymrużonych powiek. Osunął się na ziemię. Czyjś głos krzyczał, by ktoś wezwał pomoc. Ktokolwiek. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to jego własny rozpaczliwy głos.
Nachylił się nad nią. Z trudem łapała każdy, kolejny oddech. Modlił się. Robił to po raz pierwszy od tak dawna. Błagał wszystkich pradawnych bogów, by jej nie zabierali. Jeszcze nie teraz. Sporo już przeżył, wiele w swoim życiu już stracił, ale ona była wyjątkowa. Nie mógł jej stracić.
Wrócę, więc nie opuszczaj głowy,
Wrócę w każdej piosence i przy każdym zachodzie słońca
W jej oczach nie dostrzegł bólu, ani cierpienia. Była dzielna. Jak zwykle zresztą. Ust nie wykrzywiał żaden grymas, a szczery uśmiech. Uniosła rękę, by po raz ostatni dotknąć jego twarzy. Nie przejął się, że zostawiła na policzku czerwony ślad.
Próbowała przemówić. Pewnie chciała go pocieszyć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Uciszył ją gestem dłoni. Pomoc miała nadejść lada chwila.
Jej dłoń bezwładnie opadła.
Wrócę…
Więc nie opuszczaj głowy…
Ciszę, panującą dookoła przerwał rozdzierający krzyk.
Wstał. Skierował swoje kroki w stronę ciemnowłosego mężczyzny, siedzącego na czymś, co kiedyś pewnie było ścianą. Śmiał się szyderczo.
Chciał go zabić. Kiedyś był jego bratem.
Kiedyś.
- Widzisz, tak skończy każdy, kto ciebie pokocha!
Nie wytrzymał.