17 grudnia 2015

Rozdział 6 - "Pomoc Kłamcy"

Ooooj dawno mnie tu nie było i nie wiem czy ktoś jeszcze tutaj zagląda. Mam nadzieję, że tak :) W sierpniu wkradł mi się w rozdziały mały chochlik, więc dla osób czytających do uzupełnienia pozostał rozdział 4. Nic ciekawego się tam może nie dzieje, ale trochę rozjaśnia sytuację. Trzymajcie się Kochani i Wesołych Świąt :*


Loki Laufeyson zaczynał się nudzić. Musiał zrobić coś nie tylko ze swoim własnym, wiecznym oraz niesamowicie monotonnym życiem, ale również w sprawie Julie. Dziewczyna była niesamowicie skryta. Nie chciała odpowiedzieć na wszystkie jego pytania. Właściwie nie powinien przecież liczyć na nic innego. Wykorzystał zły moment. Była przerażona, chociaż starała się za wszelką cenę udawać, że tak nie jest. Pogubiła się. Jednego dnia była zwykłym człowiekiem, drugiego stała się obiektem zainteresowania T.A.R.C.Z.Y. i nie tylko.
Kopnął ze złością kamień, który odbił się od jednej z kolumn znajdujących się w sali tronowej. Nie lubił marnować okazji. To było do niego niepodobne.
Tym razem musiał przygotować się nieco lepiej. W prawdzie oczy wielu mieszkańców Asgardu spoglądały na niego nieufnie, ale nie potrzebował ich. Kiedy zostanie władcą… Te sposób patrzenia na wszystko co go otacza włączał się ostatnio nadspodziewanie często. Przestawał nad tym panować. Jak jednak mógł spokojnie patrzeć na nieporadne rządzy swojego ojca? Według niego w Asgardzie wszystko było w jak najlepszym porządku, a Thor był jego godnym następcą. To wszystko przyprawiało Laufeysona o mdłości.
Już jakiś czas temu Odyn odsunął od siebie swojego przysposobionego syna. Przestał mu ufać, co chyba nie powinno nikogo dziwić. Loki jawnie sprzeciwiał się jego wszelkim zakazom oraz zaleceniom. Nie siedział cicho w zamku, zamknięty we własnej komnacie.
Wiedział, że ktoś śledzi każdy jego krok. To było nawet całkiem zabawne. Ciężko przechytrzyć mistrza iluzji; osobę, która coraz bardziej świadoma jest swoich zdolności. Loki nie był mistrzem, jeszcze sporo mu brakowało. Każdego dnia, kiedy nie miał siły na unikanie „ochrony”, siedział nad starymi księgami. Czerpał z nich wiedzę. A gdy oczy zamykały mu się ze zmęczenia – śnił.
- Loki.
Mężczyzna podniósł głowę na dźwięk swojego imienia. Nawet nie zdawał sobie sprawy, gdzie nogi go niosą. Po prostu szedł przed siebie, aż dotarł do Tęczowego Mostu. A może powinien znów wybrać się na Ziemię? Może powinien porozmawiać z Julie i postarać się zdobyć jej zaufanie?
Loki spojrzał z niechęcią na Karla. Nigdy nie lubił tego siwego staruszka. Był prawą ręką Odyna oraz kompletnym durniem.
- Loki, potrzebuję twojej pomocy.
- A to nowość – szepnął Laufeyson, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Czy to kolejna próba, której chce mnie poddać Odyn lub Thor?
Starzec pokiwał głową przecząco. Rozglądał się nerwowo dookoła. Z całą pewnością bał się posądzenia o zdradę stanu. A przecież Loki zdążył zrobić już chyba wszystko co się dało, by zrehabilitować swoje imię. Nie wysilał się przy tym zbytnio. Nie widział w tym sensu.
- Twój ojciec ma obsesję. Widzi w mojej wnuczce to samo zagrożenie, co w moim synu. Oficjalnie nikt nie może się udać do Acanthy, ale ty znasz inne drogi – Karl mówił coraz szybciej. – Możesz odwiedzić Muspelheim i dowiedzieć się, że Julie wcale nie jest tym cudownym dzieckiem. Nie doprowadzi do upadku żadnego ze światów.
Loki uniósł sceptycznie brew. Więc jednak ktoś zwracał się właśnie do niego o pomoc. Kiedyś ten piękny dzień musiał nadejść. Rzecz jasna jeśli miał się zgodzić, musiał odnieść jakąś korzyść. W jego świecie nic nie dzieje się bez przyczyny. Ani bezinteresownie.
Wyprawa do królestwa ognia była niebezpieczna. Tamtejsi giganci niezbyt dobrze wspominają Lodowych Olbrzymów. Z całego serca zaś nienawidzą Asgardczyków. W jakikolwiek sposób by się nie przedstawił – zginie, lub rozpęta wojnę. Póki co chciał być pewien, że obie opcje da się wykluczyć.
- To szaleństwo, Karl. Mógłbyś porozmawiać z moim ojcem, by zapewnił tobie bezpieczną podróż do Muspel. – W oczach Lokiego pojawił się znajomy błysk. Miał już plan. – Julie nie jest osobą, na której powinno mi w jakiś sposób zależeć.
- A jeśli rzeczywiście jest tym nadprzyrodzonym dzieckiem? – Karl musiał chwycić się ostatniej deski ratunku. – Jeśli to prawda, będziesz mógł zagwarantować jej bezpieczeństwo. Nauczysz ją korzystać ze wszystkich darów, które posiada. Zdobędziesz swój klucz do przejęcia władzy.
- Przeciwstawisz się woli swojego władcy – stwierdził czarnowłosy, śmiejąc się przy tym szczerze. – Jesteś aż tak głupi, czy zdesperowany?
- Wiem, że Julie jest dobrą, porządną dziewczyną.
- To się jeszcze okaże – szepnął Loki pod nosem, wyciągając przed siebie obie ręce. – Starcze, czy wierzysz w klątwy?
- Oczywiście.
- W takim razie pamiętaj, że będziesz moim dłużnikiem.
Aby nadać sprawie nieco więcej powagi, czarnowłosy wymruczał pod nosem kilka, nic nie znaczących słów. Sam nigdy w klątwy nie wierzył.

Do Nowego Jorku jesień zawitała na dobre. Od blisko dwóch tygodni niebo pokryte było gęstą warstwą szarych chmur, nie pozwalając promieniom słońca przebić się chociaż na krótką chwilę. Julie zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest meteopatką. Wraz ze zmianą pogody, zmieniał się również jej nastrój. Jedynie zajęcia w szkole dawały jej jakąś motywację do wstania z łóżka. Była bowiem dla dzieci symbolem nadziei.
Od wypadku minęły prawie dwa miesiące. Po paskudnej bliźnie nie było nawet śladu. Wszystkim znajomym wmawiała, że to lekarze wykonali bardzo dobrą robotę. Nie chciała im mówić o swoich boskich genach. Było prawie pewne, że ją wyśmieją. Przecież Julie Karlson nie była nikim specjalnym. Do tej pory uważali ją raczej za osobę nudną. Nikt nie pytał: Hej, pójdziemy dzisiaj wieczorem do klubu? Nie lubiła klubów. Wolała spędzać wieczory w bibliotece lub na kanapie, oglądając jakiś dobry film. Najlepiej dramat.
Tego wieczora Julie nie chciała wracać do pustego mieszkania. Musiała wreszcie przed sobą przyznać, że zaczynała tęsknić za Mattem. Chociaż nie tyle za nim, co za osobą, która jakoś zajęłaby jej myśli. Niestety było zbyt ciężko wykonać ten jeden telefon. Ciągle zbyt wiele wątpliwości.
Musiała więc sama uporać się z miską popcornu. Z regału ściągnęła jeden ze swoich ulubionych filmów. Pamiętnik. Wzruszająca, ale niesamowicie pozytywna historia. I co z tego, że chciała obejrzeć ją chyba setny raz? Miała popcorn, owinęła się ciepłym kocem, odpaliła odtwarzacz DVD. Prawie podskoczyła, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się gości. Gdyby to Matt miał wpaść z niespodziewaną wizytą, z całą pewnością użyłby swoich kluczy. Poza tym najpierw by zadzwonił. Był zdecydowanie zbyt przewidywalny.
Kot zjeżył się na grzbiecie, podchodząc do drzwi. Julie posłała mu zdziwione spojrzenie, kiedy prychnął cicho. Niedbale przeczesała ręką blond włosy.
- Dobry wieczór, Julie.
Dziewczyna stała dłuższą chwilę w drzwiach z rozdziawionymi ustami. Musiało to trwać nieco ponad minutę, bo mężczyzna zmieszał się widocznie. Przeniósł spojrzenie na czubki własnych butów.
Z całą pewnością nie tak go zapamiętała. Miał typowy dla siebie strój. Coś na podobieństwo zbroi z czerwoną peleryną przypiętą do naramienników. Dla większości ludzi pewnie wyglądałby śmiesznie, gdyby nie fakt, że przecież pochodził z innego świata. Do tego był jednym z Mścicieli. Takim wybaczyć można wszystko. Teraz Thor ubrany był w zwykłe dresy, nie miał ze sobą Mjolnira. Właściwie to niczym by się nie wyróżniał od reszty nowojorczyków, gdyby nie szlachetne rysy twarzy oraz dostojna postawa.
- Zjawiłem się nie w porę? – Zapytał po chwili. – Bo jeśli tak, to nie chciałbym się narzucać.
- Narzucać? – Julie z niechęcią spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Zero makijażu, potargane i poplątane włosy. Tragedia. – Zapraszam.
Nie przypuszczała, że Thor jeszcze zagości w jej życiu. Mówiąc szczerze, nie spodziewała się już żadnego z Avengersów. W prawdzie kontakt z T.A.R.C.Z.Ą. się nie urwał, ale telefony stawały się coraz rzadsze. Jedynie dalsze badania do pracy inżynierskiej posuwały się naprzód w zadziwiającym tempie. Wyglądało na to, że obroni się zdecydowanie szybciej niż pierwotnie to zaplanowała. Chociaż ostatnimi czasy jej zamiłowanie do astrofizyki nieco zmalało.
Thor rozglądał się zainteresowaniem po całym mieszkaniu. Próbował też pogłaskać kota, ale ten z głuchym prychnięciem uciekł do łazienki. Mężczyzna mruknął pod nosem, że zwierzęta nigdy go nie lubiły. Julie uśmiechnęła się delikatnie. Z grzeczności zapytała, czy niespodziewany gość nie ma ochoty się czegoś napić. On, zapewne też z grzeczności, odmówił, zajmując przy tym miejsce na kanapie.
- Co oglądasz? – Zapytał ze szczerym zainteresowaniem.
Julie zaczęła nerwowo wyłamywać palce. Usiadła na drugim końcu kanapy, ponownie opatulając się kocem. Popcornu nie zdążyła zabrać. Thor przygarnął całą miskę i zainteresowaniem obserwował pierwszą scenę filmu.
- Thor, czy mogę zapytać co tutaj robisz? Bo wiesz, bogowie niezbyt często mnie odwiedzają.
- Miałem odwiedzić ciebie już wcześniej, ale niestety inne obowiązki wzywały – skrzywił się nieznacznie. – Obiecałem jednak odpowiedzieć na twoje pytania i słowa zamierzam dotrzymać.
- Ach, o to chodzi. Bo widzisz, miałam okazję spotkać się z twoim bratem i trochę już sobie z nim pogawędziłam o Asgardzie oraz moich przodkach.
W jednej chwili Thor stracił zainteresowanie filmem. Wbił w Julie swoje błękitne tęczówki. Zdawał się prześwietlać ją nimi na wskroś.
- Loki był u ciebie?
- Jeszcze w szpitalu. Odwiedziny o trzeciej w nocy trochę mnie zaskoczyły, ale całkiem miło nam się gawędziło.
Thor zmarszczył czoło. Loki twierdził, że już zrozumiał, po której stronie powinien się opowiedzieć. Zmienił się. Wyciszył. Przestał ingerować w sprawy dotyczące Asgardu. Nie podważał autorytetu Odyna. Strażnicy śledzili każdy jego krok. Wyglądało na to, że Laufeyson nic nie kombinuje. A jednak w głębi duszy Thor przeczuwał, iż to wszystko jest jedynie kolejnym złudzeniem.
Odsunął od siebie szybko wszystkie, mroczne myśli. Przybył do Nowego Jorku w tajemnicy nawet przed własnym ojcem. Dziś był tylko dla Julie. Czuł, że jest jej coś winien.

- W takim razie chcę się usprawiedliwić – zaczął, rozsiadając się wygodniej na kanapie. – Jeśli chodzi o twojego ojca…

12 sierpnia 2015

Rozdział 5 - "Dobre złego początki"

Przepraszam, znowu nawaliłam z publikacją. Tym razem obiecuję, że to się już nie powtórzy. I zaczynam nadrabiać zaległości u Was. Do napisania za dwa tygodnie, Robaczki :)
***

Budynek agencji T.A.R.C.Z.A. w pozoru nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zwykła, szara elewacja, pięć pięter oraz kilkanaście stopni prowadzących do wejścia. Ludzie zdawali się omijać to miejsce szerokim łukiem. Jedynie co jakiś czas pojedyncze osoby ubrane w eleganckie, pewnie drogie, garnitury wbiegały po schodach. Spieszyli się, jakby od tego zależało bezpieczeństwo tego kraju. Cóż, pewnie tak właśnie było.
Julie Karlson siedziała na betonowej ławce pod jednym z jesionów po drugiej stronie ulicy. Co jakiś czas zerkała na zegarek. Do spotkania miała jeszcze ponad godzinę. Dopiero dochodziła siódma. Powinna spać smacznie w swoim łóżku, ale kiedy tylko zamykała oczy – dręczyły ją koszmary. Była pewna, że niejednokrotnie krzyczała przez sen. Budziła się zlana zimnym potem.
Każdy koszmar przebiegał mniej więcej tak samo. Ona znajdowała się w Asgardzie, a ktoś próbował ją zabić. Chciała uciekać. Kilkukrotnie udawało się jej dostać na Tęczowy Most. Bifrost był w zasięgu ręki. Wtedy za plecami blondynki zjawiał się ten stary mężczyzna o smutnych oczach. Powtarzał, że nie chce tego robić. Został zmuszony, by odebrać życie przeklętemu dziecku, które może doprowadzić do upadku wszystkich światów. Pytała się, co ona może mieć z tym wspólnego, ale kręcił tylko głową ze smutkiem, zaciskając swoje kościste palce coraz mocniej na rękojeści sztyletu.
Pokręciła głową. Musiała odgonić od siebie te ponure myśli. Te sny z całą pewnością były skutkiem dramatycznych wydarzeń. Tak przynajmniej określiłby to każdy psycholog. Wierzyła, że z czasem to wszystko minie.
Dzień zapowiadał się wyjątkowo przyjemnie. W prawdzie temperatura oscylowała w okolicy piętnastu stopni, ale delikatne promienie słońca pieściły skórę przechodniów, a spokojny wiatr poruszał jeszcze zielonymi liśćmi na drzewach. Julie czuła, że jesień zawita do Nowego Jorku zdecydowanie wcześniej, niż przed rokiem. Uroki zmiany klimatu. Tak przynajmniej twierdzili amerykańscy naukowcy.
- Hej. – Miejsce obok blondynki zajął wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Wyglądał na nie więcej jak trzydzieści lat i trzeba było mu oddać, że był całkiem przystojny. – Steve Rogers.
Mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny. Spojrzała na nią z wahaniem, zanim ją uścisnęła.
- Julie Karlson. Przepraszam, ale czy powinnam skądś pana kojarzyć?
- Kapitan Ameryka we własnej osobie. I darujmy sobie tego „pana” oraz „kapitana”.
O dziwo mężczyzna nie wydawał się być zażenowany faktem, iż nie został rozpoznany. Jego twarz przecież już kilkukrotnie znalazła się przecież na okładkach popularnych magazynów dla kobiet. Rzecz jasna cały dochód przeznaczał na cele dobroczynne. Bohater narodowy pełną gębą. Dla Julie jego wizerunek był zdecydowanie zbyt przerysowany. Siedząc obok, sprawiał wrażenie zwykłego człowieka.
- Julie, powiedz mi, jak wiele wiesz na temat brata twojego faceta?
- Mojego faceta?
- Loki, Thor – Steve wyjaśnił szybko, przewracając przy tym oczami. – A mówili, że jesteś niesamowicie bystra.
Przechodnie spojrzeli na blondynkę, która nie mogła powstrzymać histerycznego śmiechu. Mogli nawet uznać ją za wariatkę.
- Thor nie jest moim facetem – sprostowała, ocierając z policzków łzy. – Ale to całkiem zabawna perspektywa. A na temat Lokiego wiem tyle, co przeczytałam w Internecie.
- Dlaczego rozmawiał z tobą w szpitalu?
- Czy to przesłuchanie? – Julie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Po pierwsze: Loki zadawał jakieś nieistotne pytania. Kim był mój ojciec, jego ojciec i tak dalej. Po drugie: skąd o tym wiesz? To spotkanie odbyło się w środku nocy i…
Zamilkła. Rozmowa z kimś o godzinie trzeciej w nocy przecież nie mogła przejść niezauważona w miejscu pilnie strzeżonym przez agentów. Nawet jeśli to była nic nieznacząca gra w pytania i odpowiedzi – musieli to odnotować. Myśl, że jest obserwowana sprawiła, iż przeszły ją dreszcze.
- Nie chcę mieć w tobie wroga. – Zazwyczaj takie słowa nie zwiastują pomyślnego przebiegu dalszej konwersacji. – Nie chcę, byś przypadkiem zeszła na niewłaściwą drogę. Nie wiem kim jesteś, ani dlaczego Phil Coulson widzi w tobie dobry materiał na agentkę…
- Dzięki za miłe słowa, Steve – wycedziła Julie między zębami. Ten rozłożył bezradnie ręce.
- Nie są miłe, ale prawdziwe. Jesteś dziewczyną znikąd. Nauczycielką w szkole dla dzieci niepełnosprawnych, która przypadkiem została raniona mieczem tego zielonego kolesia. Trafiasz do szpitala i nagle okazujesz się jakimś medycznym cudem! Ciężko mi uwierzyć w to, że nie miałaś o niczym pojęcia.
Julie nie miała siły, ani ochoty niczego udowadniać. Poza tym spowiadanie się Rogersowi było ostatnią rzeczą, jaką była w tej chwili skłonna zrobić. Jeśli ktoś nie chciał – nie musiał wierzyć.
- Przepraszam, muszę już iść – mruknęła, podnosząc się z ławki. Omal nie pisnęła z przerażenia, kiedy mężczyzna złapał ją za nadgarstek. – Puść mnie.
- Nie chciałem być nieuprzejmy – wydawał się być faktycznie skruszony. – Julie, musisz być fantastyczną dziewczyną, skoro tak szybko zaskarbiłaś sobie uznanie u samego boga oraz agenta Coulsona. Ten pierwszy na ogół nie ma szczęścia do ludzi, ale Phil nigdy się nie myli. Moją przychylność trudno jest zdobyć, ale nie chodzi tylko o ciebie. Po prostu z założenia jestem nieufny wobec ludzi. – Uśmiechnął się czarująco. – Czy bogów, czy pół-bogów, czy innych stworzeń.
Julie uniosła sceptycznie jedną brew. Czy on serio powiedział właśnie, że uważa ją za jakieś inne stworzenie? Westchnęła z rezygnacją. Dopiero dziś miała przejść oficjalną rozmowę kwalifikacyjną do T.A.R.C.Z.Y. Nikt nie powiedział, że na sto procent tam zostanie. Co więcej, raczej marne szanse były na to, aby musiała ściśle współpracować z ekipą Mścicieli. Skoro tak, to nie musiała nawet starać się, by polubić Steva Rogersa. A jeśli reszta ma być do niego podobna – Julie nawet nie miała zamiaru się prosić o jakąś poważniejszą posadę.
Wkraczając do budynku agencji, Karlson niemal natychmiast zmieniła zdanie o jego niepozorności. Natychmiast została wychwycona przez ochroniarzy. Poprosili o przedstawienie się oraz podanie celu wizyty. Sprawdzali autentyczność danych na niewielkich tabletach. Urządzenia te musiały być jakąś nowinką technologiczną, bo Julie mogła przysiąc, że nigdzie jeszcze takich nie widziała. Po chwili mężczyźni wręczyli jej plakietkę z napisem gość, a następnie skierowali do windy.
Wjechała na drugie piętro z grupą agentów, którzy rozmawiali o jednej z ostatnich spraw. Mówili ogólnie, więc niestety nie udało się Julie wychwycić żadnych szczegółów. Lekko speszona przemierzała długi, wąski korytarz w poszukiwaniu pokoju z numerem dwieście trzy na drzwiach.
- Witam panno Karlson – nawet nie zdążyła zapukać, kiedy drzwi otworzyły się szeroko. Stał w nich uśmiechnięty agent Coulson. – Zjawia się pani wcześniej.
- Nie lubię się spóźniać.
Wkroczyła do przestronnego gabinetu, którego okna wychodziły na Central Park. Surowy wystrój sprawiał, że poczuła się nieswojo. Nie było tutaj na ścianach żadnych dyplomów za wybitne osiągnięcia. Na biurku nie stało ani jedno zdjęcie przedstawiające rodzinę agenta. Właściwie nie było tam nic poza komputerem oraz telefonem.
Julie zajęła miejsce, które agent Coulson wskazał gestem dłoni.
- Sprawy trochę się skomplikowały – oznajmił, wyjmując z szuflady jakieś papiery. – Będziemy musieli poczekać jeszcze jakiś czas z pani przyjęciem.
- Rozumiem.
Nie była rozczarowana. Można powiedzieć, że po cichu tego właśnie się spodziewała. To było prawie niemożliwe, by trafiła do pracy swoich marzeń. I to na własnych warunkach. Przecież na pierwszym miejscu w dalszym ciągu chciała stawiać nauczanie w szkole.
- Obiecuję, że to nie potrwa długo. Musimy wyjaśnić jedynie kwestię pani, hm, pochodzenia.
- Jeśli wam się to uda, to powinniście dostać jakąś nagrodę – prychnęła Julie. – Nie rozumiem dlaczego nikt nie akceptuje, że jestem po prostu sobą. Nie obchodzi mnie, kim mogłam być. Najpierw pan mnie uświadomił, później Loki przeprowadził przesłuchanie, a dzisiaj rano jeszcze ten wasz cały Kapitan.
Coulson pokiwał głową ze zrozumieniem. Gdyby nie ten wypadek, Julie Karlson z całą pewnością w dalszym ciągu wiodłaby spokojne życie nauczycielki. Wiele z jej sekretów nigdy by nie wyszło na jaw.
- Obiecałem jednak kilku osobom, że będziemy panią ochraniać.
- Komu pan obiecał?
- Wszystko w swoim czasie. – Agent uśmiechnął się serdecznie. – Pragnę też zaznaczyć, iż wszelkie sprawy związane z T.A.R.C.Z.Ą. i pani działalnością tutaj, muszą pozostać tajne.
- Oczywiście.
Następnie Coulson przeszedł do przedstawienia pokrótce czym tak właściwie agencja się zajmuje. T.A.R.C.Z.A. to tak właściwie Tajna Agencja Rozwoju Cybernetycznych Zastosowań Antyterrorystycznych. Lub, jak kto woli, Tajna Rada Czujności Antyszpiegowskiej. Do zadań agentów należy nie tylko obrona kraju przed szpiegami. To również czuwanie nad bezpieczeństwem Ziemi. Chronienie jej przed niebezpieczeństwem z innych światów. Niejednokrotnie też okazywało się, iż sojusznicy okazywali się najgorszymi wrogami. Agent nie zapomniał wspomnieć o Lokim.
- Ach dajcie święty spokój. – Julie machnęła niedbale dłonią. – Póki co Loki nie zrobił mi nic złego. Właściwie okazał się całkiem miły. Prawie tak samo, jak jego brat.

Pewnie nie powinna była tego mówić. Agent Coulson westchnął cicho, zwieszając przy tym głowę.

31 lipca 2015

Rozdział 4 - "Thor"

Wróciła do mieszkania, które wyjątkowo nie było puste. Matthew nie miał tego dnia żadnego, pilnego dyżuru. Okazało się, że nie musi również wypełniać stosu dokumentów. Znalazł czas dla swojej narzeczonej, chociaż wcale nie miał zamiaru pokwapić się do szpitala, by ją odebrać. Julie nawet nie próbowała udawać zachwyconej. Owszem, na widok kota uśmiechnęła się szeroko. Zwierzak niemal natychmiast zaczął ocierać się o jej łydki oraz miałczeć głośno. Przenosząc spojrzenie na Matta, oczy Julie niemal natychmiast przybrały chłodny wyraz.
Cały ten wypadek zmienił myślenie dziewczyny. Zaczęła dostrzegać własne problemy. Najpoważniejszym z nich był właśnie Matt. Mężczyzna o bardzo dobrym wykształceniu, aspirujący kardiochirurg, który ma tylko jedną wadę. Nie widzi nic, poza czubkiem własnego nosa. Julie potrzebowała chociaż odrobiny zrozumienia. W szczególnie teraz, kiedy poznała swoje prawdziwe oblicze. On tego nie zrozumie. Wyśmieje ją, a na dodatek zasugeruje, że powinna zacząć się leczyć.
Julie od jakiegoś czasu ukrywała przed nim kolejne studia. Chciała zostać astrofizykiem. Miała podobno ku temu całkiem niezłe predyspozycje. Kilku wykładowców wspomniało już o tym, że powinna napisać od razu doktorat. Kto by się tam przejmował licencjatem. Matt nie podzielał nigdy jej zainteresowań. Nie lubił spędzać długich godzin na dachu budynku tylko po to, by wpatrywać się w gwiazdy. Wolał ten czas poświęcać na opisywanie przypadków medycznych oraz opowieści ze szpitala.
- Dziękuję, że mnie odwiedziłeś – rzuciła sucho dziewczyna, zajmując miejsce na kanapie w salonie. – Te wszystkie czułe słowa podnosiły mnie na duchu. Ach, nie. To nie byłeś ty.
Przez kolejnych trzydzieści minut Julie wysłuchiwała marnych wymówek. Najpierw agenci nie chcieli wpuścić nikogo do swojego szpitala. Rzekomo Lincoln błagał, aby pozwolili mu się z nią zobaczyć. Marne kłamstwo. Później zmienił wersję. Wpuścili go do środka, ale nie mógł wedrzeć się na oddział. Powiadomili go tylko, że z Julie wszystko w porządku i nie ma powodów do zmartwień. Przez kolejne trzy dni nie mógł spać, ani skupić się na pracy. Pewnie. Prawie mu uwierzyła.
- Towarzystwa dotrzymywali mi zupełnie obcy ludzie. A i tak usłyszałam od nich więcej ciepłych słów niż od ciebie, przez te trzy lata naszego związku.
- Nie przesadzaj.
Nie powinna się denerwować, ale ta obojętność w tonie jego głosu sprawiła, że zerwała się z kanapy i wycelowała w pierś chłopaka palec wskazujący.
- Według ciebie to ja przesadzam? – Kątem oka dostrzegła kota umykającego do łazienki. – Tak nie zachowuje się kochający mężczyzna. Matt, jestem już zmęczona naszym związkiem.
Odczuwała satysfakcję wypowiadając te słowa. Wreszcie robiła coś tylko i wyłącznie z myślą o własnej osobie. Mężczyzna wpatrywał się w dziewczynę z szeroko otwartymi ustami. Spodziewała się, że wykaże chociaż odrobinę zwykłych, ludzkich uczuć. Wystarczyło, by zaczął z nią rozmawiać, obiecywać, iż wszystko się zmieni. I pewnie tak właśnie by było. Przez miesiąc, może dwa. Później wszystko znów by wróciło do normy. Julie jednak nie pragnęła niczego więcej.
Oczywiście się przeliczyła. Matt szybko spakował najpotrzebniejsze rzeczy, rzucił na odchodne: przemyśl to sobie jeszcze i wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. No cóż, nie mogła się wiecznie przejmować humorami pana Lincolna. Wiedziała, że wróci. Za dzień, albo dwa. To było nieuniknione.
Udała się do kuchni. Wbrew wszelkim zaleceniom lekarzy postanowiła zaparzyć mocną, czarną kawę. Tęskniła za tym napojem bogów. Nie miała okazji nawet zamoczyć ust w kawie od chwili, gdy znalazła się w szpitalu, czyli od dwóch tygodni. Kot natychmiast znalazł się na kuchennym blacie, mrucząc cicho. Podrapała go za uchem.
Z parującym kubkiem przeniosła się na kanapę. Włączyła telewizor na kanale z wiadomościami. Zawsze musiała mieć włączone coś w tle. Najlepiej jakiś mało interesujący program. Dzięki temu mogła się skupić na pracy.
Odpaliła przeglądarkę internetową. Musiała zmierzyć się ze swoją nową tożsamością. W prawdzie imię oraz nazwisko pozostało dokładnie to samo, ale bycie w jakiejś części bogiem pewnie do czegoś zobowiązuje. Problem polegał na tym, że zakres boskich obowiązków raczej ciężko znaleźć w Internecie. Julie dość szybko się poddała i postanowiła rozpocząć od zbierania informacji podstawowych.
W pasku wyszukiwania wpisała sześć liter. Asgard. Według mitologii nordyckiej był to jeden z dziewięciu światów. Pozostałymi są: Wanaheim, Alfheim, Muspelheim, Nifilheim, Hrimthursheim, Svartalfheim, Jotunnheim oraz Midgard. Ten ostatni zamieszkiwali właśnie ludzie. Asgard natomiast miał być siedzibą bogów. To Julie już wiedziała. Słyszała również o Tęczowym Moście, zwanym również Bifrostem. Była to bowiem jedyna droga, by dostać się do tej mitycznej krainy. Władcą Asgardu był Odyn. Miał też w stolicy aż trzy pałace. Jednym z nich była Valhalla. Pałac poległych w walce wojowników oraz miejsce wiecznego szczęścia.
- To jakaś koszmarna bzdura – westchnęła Julie, przecierając oczy ze zmęczenia. – Takie rzeczy powinny pozostać w mitologii. Nie mogą istnieć.
A jednak wszystko zdawało się przeczyć ludzkiej logice. Przecież Thor nie urwał się z choinki. W prawdzie potraktowałaby go jako wariata, bo duży chłop lata z młotem, ale wyczynia nim niesamowite rzeczy. Gdyby nie te nadprzyrodzone zdolności, Julie z całą pewnością nie siedziałaby na kanapie. Bezpieczna. We własnym mieszkaniu.

Asgard już dawno nie cieszył się takim spokojem. Ostatnie dwadzieścia, może trzydzieści lat obfitowało w rozliczne konflikty. Wielu mężnych wojowników poległo. Inni zyskali wieczną chwałę oraz prawo do szczycenia się niemal królewskimi przywilejami. Odyn mógł się wreszcie skupić na mniej istotnych problemach, które do tej pory odkładał w nieskończoność. Na pierwszym miejscu znalazła się chęć utrzymania pokoju z pozostałymi krainami.
Wanowie domagali się zeswatania jednego z następców tronu z ich księżniczką. Wybór był prosty, chociaż niezbyt oczywisty. Thor miał niebawem objąć władzę w Asgardzie. Miał również mieć wolną wolę w wyborze partnerki na resztę życia. Odyn wierzył, że pewnego dnia jego syn porzuci ziemskie sentymenty i zdecyduje się poślubić jedną z wojowniczek – Sif. Z oczywistych względów władca Asgardu nie mógł zeswatać swojego przybranego syna. Loki podejmował wiele pochopnych decyzji. Był gotów posunąć się do zdrady, żeby tylko osiągnąć swój cel.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się od pozłacanych ścian w przestronnej sali tronowej. Stary władca w takich chwilach wspominał z rozrzewnieniem, jak dwójka jego synów lubiła bawić się w niestworzone historie dotyczące bogini słońca. Byli nierozłączni. Kiedyś Odyn miał nadzieję, że w przyszłości ta dwójka będzie się wspierać, zamiast toczyć głupie spory.
Władca podniósł się z tronu. Był już zmęczony. Czuł, że jego kres jest bliski.
- Panie, chciałeś mnie widzieć.
W sali zjawił się wysoki, postawny mężczyzna o siwych włosach. Twarz jego pokryta była licznymi bliznami. Swego czasu nie było lepszego wojownika niż on. Uczestniczył w wielu bitwach. Ingerował nawet w konflikty Midgardu. Pomagał śmiertelnikom. Czasem bywał jednak zbyt sentymentalny. Możliwe, że to go zgubiło.
- Twoja wnuczka zapewne zjawi się u nas niebawem. – Odyn strzepnął niedbale z rękawa niewidzialny pyłek. – Ostrzegałem, że to wszystko zajdzie za daleko.
- Panie, proszę mi wybaczyć. Nie sądzę jednak, by Julie stanowiła jakiekolwiek zagrożenie.
- Słyszałeś przepowiednię.
Karl spuścił głowę. Nie było chyba w całym królestwie osoby, która nie słyszałaby o przepowiedni. Według niej w Midgardzie miało narodzić się wyjątkowe dziecko. Ni to bóg, ni to człowiek o niesamowitych mocach. Doprowadzić miało ono do upadku wielu krain. Jak to jednak w każdej przepowiedni bywało – nie określała precyzyjnie, kiedy owe dziecko ma się narodzić oraz jakie to moce będą. Od ponad dwustu lat Odyn obserwował więc Midgard. Z początku to właśnie syn Karla miał zostać stracony niemalże zaraz po narodzinach. Znalazła się jednak wieszczka, która oznajmiła, iż czas jeszcze nie nadszedł. Lata mijały, a Karlson nie wykazał żadnych, nadprzyrodzonych zdolności.
Teraz wzrok władcy padł na Julie.
- Dziewczyna musi zostać zgładzona w chwili, kiedy objawią się jej zdolności – oznajmił Odyn. – To będzie twoje zadanie.
- Ale panie…
- Ty do tego doprowadziłeś, więc do ciebie też musi należeć rozwiązanie tego problemu.
- Oczywiście.
Mężczyzna odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę wyjścia. W jego głowie kłębiły się mroczne myśli. Kiedyś zabijanie przychodziło mu z niesamowitą łatwością. Ale żeby pozbawić życia własną wnuczkę? Nigdy nie mógłby się na to zgodzić. Nawet, gdyby miało to uratować wszystkie światy przed zagładą.
Póki jednak nie objawiły się żadne moce Julie, miał czas by coś wymyślić.

Blondynka przeniosła się wraz ze swoim laptopem do łóżka. Chociaż jej powieki same opadały ze zmęczenia, nie mogła przestać szukać informacji. Wiedziała już praktycznie wszystko o Asgardzie, drzewie życia Yggdrasil. Prastarzy mieszkańcy krajów nordyckich wierzyli, że Thor jest bogiem piorunów, sił witalnych, rolnictwa. Był także opiekunem ogniska domowego oraz małżeństw. Na tą wiadomość uśmiechnęła się szeroko. I pomyśleć, że w Internecie założono już setki stron zrzeszających jego fanki oraz „przyszłe żony”. Nic dziwnego. Nie musiał się wstydzić swojej urody. Co więcej, czwartek w języku nordyckim oznacza dosłownie dzień Thora (torsdag).
- Widać, że ważny z ciebie typ – westchnęła, zamykając w końcu pokrywę laptopa.

Pomieszczenie spowił mrok, a chwilę później Morfeusz porwał Julie w swoje ramiona.

12 lipca 2015

Rozdział 3 - "Koszmary"

Po Waszych ostatnich komentarzach trochę się przeraziłam, że wszystko zepsułam. Macie rację i nie ma się z tym co kłócić. Niestety. Skoro jednak już się stało, to mogę to tylko spróbować naprawić. Mam nadzieję, że mimo wszystko mnie nie opuścicie. Przepraszam również za obsuwę, ale wysłali mnie 15 czerwca do pracy w miejscu, gdzie praktycznie nie mam Internetu. Resztę postów zaplanuję, by dodawały się automatycznie. Buziaczki, Robaczki :*
~*~

Krzyk uwiązł jej w gardle, kiedy poderwała się na szpitalnym łóżku do pozycji siedzącej. Dookoła panowały ciemności, rozświetlone jedynie przez urządzenia, które w dalszym ciągu badały jej parametry życiowe. Julie zerknęła na monitor, na którym linia tworzyła nieregularne fale. Serce galopowało w zatrważającym tempie.
Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Zapaliła pospiesznie lampkę, która stała na stoliku, tuż obok łóżka. Tym razem faktycznie krzyknęła, chociaż niezbyt głośno. W fotelu siedział mężczyzna o nieco dłuższych, ciemnych włosach i błękitnych tęczówkach. Ręce trzymał skrzyżowane na piersi. Jego usta wykrzywiał nieco zawistny uśmiech. Julie próbowała odtworzyć w myślach, gdzie już go widziała. Twarz była tak bardzo znajoma. Niestety ostatnie wydarzenia sprawiły, że w głowie w dalszym ciągu miała potworny mętlik i poskładanie jakichkolwiek faktów do kupy zajmowało jej zdecydowanie za dużo czasu.
Podciągnęła białą, szpitalną kołdrę pod samą brodę. Miała nadzieję, że uda jej się jakoś niepostrzeżenie chwycić za telefon i wezwać pomoc.
- Ludzie nie przestają mnie zadziwiać – odezwał się mężczyzna, unosząc niedbale jedną dłoń ku górze. Telefon dziewczyny poszybował w powietrzu i rozbił się o ścianę. – Ale ty przecież nie jesteś człowiekiem.
- Kim pan jest?
Czarnowłosy podniósł się z fotela. Towarzyszyła temu niezwykła gracja. Dopiero teraz Julie zarejestrowała nieco więcej szczegółów. Mężczyzna był o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy od niej, co dawało mu około dwóch metrów wzrostu. Do tego nosił podobne ubrania co Thor. Z tym, że jego ulubionym kolorem najwyraźniej był zielony. Błękitne tęczówki wpatrywały się w nią z uporem i ciekawością.
- Loki Laufeyson. – Ukłonił się. – Mój wyrodny brat nie miał jeszcze okazji, by nas sobie przedstawić.
- I musimy się poznawać o godzinie trzeciej nad ranem?
Mężczyzna zaśmiał się, uprzednio wspominając o swoim nietakcie. To jednak była jedna z niewielu okazji, kiedy będzie mógł zamienić z Julie kilka słów. Niedługo Thor opowie jej o swoim bracie, który to już dwukrotnie o mały włos nie doprowadził do upadku Asgardu. Straci w jej oczach. Nie, żeby jakoś szczególnie mu na tym zależało. Potrzebował jednak wyciągnąć od panny Karlson kilka niezbędnych informacji. Nic więcej.
- Każda pora dobra na rozmowę, nieprawdaż?
- Niekoniecznie – odpowiedziała Julie, nabierając zwykłej pewności siebie. – Ostatnio całkiem sporo przeszłam i jestem trochę zmęczona.
- Julie, daj spokój. – Tworzenie iluzji to ulubione zajęcie Lokiego. Udawanie wyluzowanego, zatroskanego faceta również było dobrą zabawą. – Mam tylko kilka pytań. Poza tym mogę odpowiedzieć na parę twoich.
To była dość kusząca propozycja, tym bardziej, że Thor miał się zjawić w Nowym Jorku znów za tydzień. Może trochę później. Julie chciała mieć odpowiedzi już teraz. Czym w ogóle jest ten cały Asgard? Jak będzie mogła się tam dostać? Oczywiście, o ile w ogóle jej na to pozwolą. Jak to możliwe, że bóg związał się ze śmiertelniczką. I dlaczego tak właściwie to na nią trafiła ta dziwna mutacja? Mogła mieć normalne życie, a musiała być tym wyjątkiem jednym na ileś milionów.
Loki zaczął się przechadzać po pomieszczeniu. W jego chodzie Julie dostrzegała tylko i wyłącznie dumę. Był królewskim potomkiem, Asgardczykiem. Może ona też pewnego dnia zacznie czuć dokładnie to samo? Duma ze swojego prawdziwego pochodzenia i prastarych korzeni.
- Czy miałaś okazję poznać swojego dziadka?
- Nie. Ojciec powiedział, że mój dziadek zmarł zaraz po drugiej wojnie światowej. Jakieś powikłania po postrzale. Za to każdego wieczora ojciec opowiadał mi o nim różne historie. Wydawało mi się, że większość z nich jest przerysowana. Tak, żeby mała dziewczynka miała się czym zachwycać. Teraz widzę, że to chyba nie do końca było, jak mi się wydawało.
- Ojciec też tobie nie wspomniał o swoim pochodzeniu?
- A jak ci się wydaje?
Julie zaczynała się niecierpliwić. Zaczęła się zastanawiać, czy Loki to aby na pewno odpowiednia osoba, do obdarzenia zaufaniem. Musiał istnieć powód, dla którego Thor nie wspomniał jeszcze o swoim bracie. Czy to przypadkiem nie ten koleś chciał kiedyś zmieść Nowy Jork z powierzchni ziemi?
- Przepraszam, to całkiem oczywiste. – Loki zaśmiał się cicho. – Więc, Julie, czy chcesz odwiedzić kiedyś krainę swoich przodków?
- Nie wiem. Asgard wydaje mi się jakąś mityczną krainą, do której nawet pół śmiertelnicy nie powinni mieć wstępu.
A jednak nie przestawała go zaskakiwać. Była zdecydowanie zbyt mądra jak na zwykłą, ziemską dziewczynę. Istotnie, gdyby to Loki zasiadał na tronie zrobiłby wszystko, aby pozbyć się mieszańców ze swojego królestwa. Niestety, nie zanosiło się na to, by kiedykolwiek udało mu się to osiągnąć. Chyba, że pozbyłby się Thora. Ten jednak za każdym razem wychodzi cało z opresji, a prawa do tronu nigdy się nie wyrzeknie.
Chyba że…
- Thor czuwał nad tobą, kiedy byłaś w śpiączce – wypalił Loki, robiąc zmartwioną minę. – Musiałaś mu zaimponować. Co wydarzyło się w tym budynku?
- Nic. Ja tylko byłam trochę zbyt ciekawa, a Rosemary…

Agent Phil Coulson przyglądał się temu dziwnemu spotkaniu za pośrednictwem kamery, która została zainstalowana w każdej sali. Względy bezpieczeństwa. W tym przypadku jednak zastanawiał się, kto tak właściwie powinien być chroniony. Julie przed Lokim, czy może na odwrót. Layfeyson jak zwykle coś kombinuje. Wydaje mu się, że omami biedną dziewczynę, która z pozoru jest słaba. Będzie chciał przeciągnąć ją na swoją stronę. Ewentualnie zaszczepi w jej umyśle jakąś mroczną myśl.
- Powinniśmy wkroczyć? – Odezwał się Steve, znany lepiej jako Kapitan Ameryka. – A może lepiej skontaktować się z Thorem? Obaj są nieco nieokrzesani, ale chyba powinni to załatwić między sobą.
Agent pokiwał przecząco głową. Wierzył w Julie Karlson. Co więcej, poprzedniego dnia odbył z nią rozmowę, podczas której wspomniał o możliwości współpracy z T.A.R.C.Z.Ą. Przyjęła tą ofertę zaznaczając, iż w dalszym ciągu chciałaby jednak pracować w szkole podstawowej. Ktoś tak pewny siebie, nie może dać się łatwo zmanipulować.
- Myślę, że Julie Karlson jeszcze nas czymś zaskoczy.
- Chyba, że przejdzie na ciemną stronę mocy – prychnął Rogers, zrywając się z krzesła na równe nogi. – Czy to rozważne? Chcemy zaufać jakiejś nauczycielce, która dała się nadziać na miecz, bo była zbyt ciekawska!
- Kapitanie, trochę więcej wiary. Wiele wojen już pan widział, ale mam przeczucie.
- A agent Phil Coulson nigdy się nie myli.
Mężczyzna zbył tą sarkastyczną uwagę milczeniem.

Julie znów zasnęła. Te wszystkie pytania i odpowiedzi mocno ją zmęczyły. W prawdzie lekarze byli zszokowani tempem, w jakim do siebie dochodziła, ale w dalszym ciągu nie wróciła jeszcze do pełni sił. Co więcej szwy potwornie ją ciągnęły i była pewna, że zostanie po nich paskudna blizna.
Ponownie miała koszmary. Śniła o mieście zainfekowanym przez dziwną zarazę. Zupełnie tak, jakby umarli znów ożywali, a ich jedynym pragnieniem była śmierć pozostałych przy życiu ludzi. Nikt nie był w stanie się przed nimi uchronić. Julie próbowała przetrwać za wszelką cenę. Zaszyła się w swoim mieszkaniu, drzwi zamknęła na wszystkie zamki oraz zablokowała je regałem. Nie minęło kilka minut, kiedy rozległo się donośne dudnienie. Usiadła w kuchni, zasłoniła uszy. Modliła się o pomoc. Wtedy też dotarł do niej znajomy głos. To był ojciec. Błagał, by wpuściła go do środka. Julie zerwała się na równe nogi. Nie widziała ojca od kilkunastu lat. Znów będzie mogła się do niego przytulić. Porozmawiać z nim. Zrobiła krok w stronę drzwi, które stały teraz otworem. Głos może należał do pana Karlsona, ale postać stojąca przed dziewczyną nim nie była.
Cofnęła się kilka kroków. Plecami wpadła na lodówkę. Postać szła w jej stronę, powłócząc przy tym prawą nogą. Julie nie miała gdzie uciec. Znajdowała się na siódmym piętrze. Skok z tej wysokości był równoznaczny ze śmiercią. Musiała żyć. Nie tylko dla siebie. Przeniosła spojrzenie na swój zaokrąglony brzuch. Nosiła w sobie dziecko. Cudowne dziecko.
Wyciągnęła przed siebie rękę. Czuła, jak jakaś niewidzialna siła wypełnia każdą komórkę jej ciała. Potwór zatrzymał się. Nie był w stanie zrobić kolejnego kroku. Chwilę później jego ciało stanęło w płomieniach. Płonął kilka długich sekund. W końcu pozostał tylko popiół.
Julie zerknęła na swoje dłonie. Moc jej nie opuściła. Musiała ją wykorzystać. Pojedyncze meble zaczęły unosić się w powietrze…
- Julie, przestań. Odpocznij.
Obok zmaterializował się Thor. Chwilę później dołączyła reszta Avengersów.

Blondynka otworzyła oczy. Zdziwiła się, widząc przy swoim łóżku agenta Coulsona. Uśmiechał się do niej. Odwzajemniła ten drobny gest. Nie była sama. Praktycznie co chwila ktoś wpadał, by zamienić z nią kilka słów. Pogadać o sprawach głupich oraz całkiem poważnych. Powinna czuć się tym wszystkim przytłoczona, ale chyba zaczynało się to pannie Karlson podobać.

15 czerwca 2015

Rozdział 2 - "Normalni ludzie"

Dzień dobry Robaczki :) Dziękuję Wam za komentarze. Chociaż przechodzę właśnie kryzys twórczy, to jednak Wy mnie napędzacie do tego, bym dalej pisała. Mimo wszystko. Dziś wysyłają mnie do pracy w zupełnie inne miejsce. Na wieś. Spędzę więc pewnie mnóstwo czasu na czytanie Waszych opowiadań :) Bo póki co praca, sesja - makabra. Ale staram się! Także do następnego i mam nadzieję, że rozdział się spodoba.
~*~

Stał nad jej łóżkiem, bacznie przyglądając się urządzeniom, znajdującym się dookoła. Ta blondynka była taka drobna. Jej usta w dalszym ciągu nie nabrały jeszcze odpowiedniego koloru. Były papierowo białe. Do żył podłączone zostały ogromne ilości rurek, a na piersi umieszczono kilka okrągłych plastrów, które rzekomo miały rejestrować parametry życiowe. Lekarz oznajmił przed chwilą, że dziewczyna może jeszcze jakiś czas pozostać w śpiączce. Dzień, dwa, może nawet miesiąc.
Julie Karlson okazała się nadzwyczaj odważna, jak na zwykłą śmiertelniczkę. Nie tylko próbowała zabić jednego z wrogów, ale również była gotowa oddać swoje życie za zupełnie obce dziecko. Thor podziwiał jej upór i wolę walki. Powinna była się wykrwawić już tam, w tej zrujnowanej, szkolnej klasie. Ona nie tylko przetrwała drogę do szpitala, ale również kilkugodzinną operację. Kilkukrotnie była gotowa się poddać, ale serce znów podejmowało akcję.
Chwycił jej dłoń. Linia na jednym z monitorów zaczęła podskakiwać zdecydowanie szybciej. Do szpitalnej sali niemal natychmiast wpadły dwie pielęgniarki i lekarz. Kazali mu się odsunąć. Chciał ich posłuchać, ale delikatny nacisk na jego dłoń sprawił, że zamarł. Spojrzał prosto w zielone oczy Julie. Rurka, która do tej pory pomagała jej oddychać, stanowiła teraz przeszkodę w wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa.
- Julie, jesteś bezpieczna – oznajmił Thor, uwalniając swoją dłoń z jej uścisku. – Ci ludzie to najlepsi specjaliści. Zajmą się tobą.
Nie mógł przyprowadzić Julie do byle jakiego szpitala. Znalazła się w najlepiej wyspecjalizowanej jednostce w okolicy. Tutejsi lekarze byli asami. Mogli przeprowadzać nawet najpoważniejsze operacje z zamkniętymi oczami. Przypadało im też w udziale nieco mniej chlubne zajęcie, jakim było prowadzenie eksperymentów na wrogich cywilizacjach.
Przeprowadzając operację na nauczycielce, pobrali przy okazji kilka próbek krwi. Nie chcieli jednak podzielić się wynikami. Przynajmniej nie z Thorem, czy kimkolwiek innym z drużyny Avengersów. Według nich sama panna Karlson powinna się wytłumaczyć z tego, co odkryli.
- Widzę, jak na nią patrzysz – z zamyślenia wyrwał go głos brata. Loki siedział na stalowych schodach. Jak zwykle uśmiechał się ironicznie. – Znowu się zakochałeś? Chcesz kolejny raz pozwolić sobie na utratę jakiejś ziemskiej dziewuchy?
- To nie twoja sprawa, Loki.
- Nie martwisz się tym, że wszyscy, których kochasz ciebie opuszczają?
Thor posłał bratu elektryzujące spojrzenie. Gdzieś ponad gmachem szpitala rozległ się potężny grzmot. Loki miał rację. Wystarczyło spojrzeć na Thora na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Związał się z ludzką dziewczyną. Byli razem szczęśliwi, chociaż on więcej czasu spędzał w swojej krainie – Asgardzie. Z powodów oczywistych nie byli w stanie założyć prawdziwej rodziny. Thor sprzeniewierzyłby się wszystkiemu, co wpoił mu ojciec. Pół bogowie istnieją, ale z całą pewnością nie są oni potomkami ludzi i Asgardczyków.
Przed rokiem odeszła bezpowrotnie. Choroba, wiek… To przecież nie mogło trwać wiecznie i chyba każde z nich zdawało sobie z tego sprawę.

Julie słuchała lekarzy, którzy tłumaczyli jej, co tak właściwie zaszło w budynku szkoły. Dowiedziała się również, iż nie powinna przeżyć. Rany odniesione w wyniku dźgnięcia mieczem były zbyt poważne dla normalnego człowieka.
- Mówicie tak… - szepnęła – Jakbym nie była normalna.
Lekarze ponownie wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Chciała wiedzieć o co chodzi, bo przecież coś ewidentnie przed nią ukrywali.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Do środka wkroczył mężczyzna w garniturze, ze słuchawką w uchu. Do butonierki przypięty miał identyfikator. Niestety pod wpływem zbyt wielu leków obraz przed oczami Julie nieco się rozmazywał, przez co nie była w stanie odczytać jego imienia, ani nazwiska.
- Pani Karlson – odezwał się oficjalnym tonem. – Nazywam się Phil Coulson, jestem agentem T.A.R.C.Z.Y. Rozumiem, że wie już pani dlaczego się tutaj znalazła?
Julie pokiwała nieśmiało głową na znak, iż faktycznie została już uświadomiona. Agent gestem ręki wyprosił wszystkich z sali. Zaczynało się robić poważnie.
- Podczas operacji pobraliśmy od pani próbki krwi. W czasie badań…
- Zaraz. Zdążyliście zrobić badania? Ile czasu byłam nieprzytomna?
Agent spojrzał na swój, pewnie drogi, zegarek.
- Dokładnie trzy dni, dwadzieścia minut i pięćdziesiąt sekund. – Julie nie chciała pytać skąd aż tak wielka precyzja. – Wracając do badań. Wyniki wykazały nam pewną niezgodność. Okazało się, że chyba nie jest pani tak do końca tym, za kogo się podaje.
Blondynka musiała wyglądać na nieco zagubioną, bo agent chrząknął z zakłopotaniem. Co miało znaczyć stwierdzenie, że nie jest kimś, za kogo się podaje? Od kiedy sięgała pamięcią, wszyscy zwracali się do niej Julie. Nazwiska też nigdy nie zmieniała. Była dumna ze swojego pochodzenia. Miała to po ojcu. Kiedy była mała każdego wieczora opowiadał jej o dziadku z Norwegii, a także przybliżał ichniejszą mitologię.
- Jestem Julie Karlson. I tyle.
- Imię i nazwisko się zgadza. DNA jednak nie świadczy o tym, by była pani, ekhm, człowiekiem.
To nie mogła być prawda. Dziewczyna zaczęła się śmiać. Najpierw cicho, w końcu głośno i niemal histerycznie. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś ukrytej kamery. Przecież nie można nie wiedzieć o tym, że nie jest się człowiekiem. Prawda?
- Jak to? – Zapytała w końcu, podnosząc się nieco na łóżku. – Pan żartuje. Matt kazał wyciąć ten dowcip? To bardzo w jego stylu. Gdzie on jest?
- Pani narzeczony był tutaj przed trzema dniami. Słysząc, że przeszła pani operację pomyślnie, wrócił do domu. Teraz znajduje się w pracy. Proszę skorzystać z naszego telefonu, jeśli chce pani do niego zadzwonić.
Dlaczego miałaby z nim rozmawiać, skoro nie chciał przy niej być w tym momencie? Powinien czuwać przy jej łóżku dniami i nocami. Martwić się. Chociaż trochę. Przecież byli zaręczeni. Mieszkali ze sobą. Planowali kiedyś założyć rodzinę. Mieli pobrać się w przyszłym roku. A on tak zwyczajnie siedział teraz w swoim szpitalu, na dyżurze. Przejmował się innymi. Zupełnie tak, jakby Julie Karlson przestała dla niego istnieć.
- Nie chcę. Niech mi lepiej powie pan kim jestem waszym zdaniem.
- Skąd pochodzą pani rodzice?
- Matka z Nowego Jorku, ojciec ze Skage w Norwegii.
- Mamy pewną teorię. Otóż wygląda na to, że w jakimś stopniu jest pani spokrewniona z mieszkańcami Asgardu. Nasi najlepsi naukowcy niestety nie mogą się mylić. Najczęściej boskie zdolności przechodzą w linii męskiej. Z ojca na syna i tak dalej. W pani przypadku, panno Karlson, musiało wystąpić skrzyżowanie genów jedno na miliard urodzeń.
- Chcecie mi powiedzieć, że jestem półbogiem?
Agent przytaknął, dodając po chwili:
- Może trochę mniej niż pół. Ma pani w sobie więcej cech ludzkich, niż boskich.
Nie chciała tak łatwo uwierzyć w tą teorię, ale wszystko wydawało się składać w logiczną całość. Jej ojciec musiał widzieć w swojej jedynej i ukochanej córeczce boskie cechy. Wiedział, że pewnego dnia Julie również to odkryje. Chciał chociaż trochę wprowadzić ją w świat z mroczną przeszłością oraz świetlaną przyszłością.
Pan Karlson nigdy nie został uznany za zmarłego, chociaż Julie widziała go ostatni raz ponad dziesięć lat temu. Po prostu wyszedł z domu i już nigdy nie wrócił. A przecież wielokrotnie wspominał o Asgardzie, do którego będzie chciał się udać pewnego dnia.
Za szklanymi drzwiami pojawiła się sylwetka blondyna. Julie patrzyła na niego z przerażeniem, ale i dozą ciekawości. Agent Coulson zaprosił go gestem dłoni do środka. Zawahał się na krótką chwilę. Póki co względem Julie czuł jedynie podziw. Była przecież niesamowicie odważną kobietą. Wdawanie się z nią w rozmowę mogło skończyć się w dwojaki sposób. Albo pozostaną w neutralnych relacjach, albo zrodzi się z tego coś więcej. Już sama przyjaźń była czymś, na co nie powinien sobie pozwolić.
- Myślę, że Julie będzie mieć do ciebie sporo pytań.
Blondynka miała mętlik w głowie. Thor był bogiem, który pewnego dnia miał zostać królem Asgardu. Musiał wiedzieć wszystko, o wszystkich. Z drugiej jednak strony, zadając mu pytania przyznałaby się przed samą sobą, że akceptuje tą dziwną wiadomość. Jest w jakiejś części… boginią?
Mimo wszystko streściła Asgardczykowi wszystko, co usłyszała od agenta Coulsona. Z każdym, kolejnym słowem robił coraz większe oczy. Mruczał pod nosem: to nie możliwe.
- Julie, będziesz na mnie zła. – Thor chwycił dłoń dziewczyny. – To ja zabrałem twojego ojca do Asgardu.
- Już się bałam, że jesteś moim krewnym – blondynka odetchnęła z ulgą. Dopiero po chwili dotarł do niej sens słów Thora. – Zabrałeś mojego ojca nie pytając go nawet, czy ma rodzinę? Nie sprawdziłeś go w żaden sposób?!
- Przedstawił mi swój cały rodowód. Wykazał, że jest półbogiem i synem Karla. A jeśli już musisz wiedzieć, to twój dziadek jest prawą ręką mojego ojca. Nie ma lepszego doradcy w całym królestwie. Możesz być z niego…
- Nie będę z nikogo dumna! Mój własny ojciec ode mnie uciekł i nawet nie raczył wspomnieć, że jest jakimś śmiesznym tworem.
Thor uniósł w górę prawą brew. Musiał mocno ugryźć się w język, by nie skomentować tej uwagi w żaden sposób. Bo przecież Julie też była śmiesznym tworem. Z drugiej strony to była da niej zupełnie nowa sytuacja i pewnie powinien zrozumieć wzburzenie panny Karlson.
- Pomogę ci – obiecał, zanim do głosu zdążył dotrzeć zdrowy rozsądek. – Jeśli będziesz chciała, oczywiście.
Julie spochmurniała. Nie potrzebowała niczyjej pomocy. Dobrze wiedziała, kim jest. Z całą pewnością posiadanie boskich mocy nie mieściło się w charakterystyce jej własnej osoby. Nie chciała jednak odtrącać od siebie Thora. Z całą pewnością był obiektem westchnień połowy kobiet w tym nędznym kraju, ale nie tym ją zauroczył.
Thor był.
Był przy niej, kiedy się obudziła.
Był przy niej, kiedy poznała prawdę o sobie.
Będzie z nią przez najbliższe dni, by pomóc w oswojeniu się z tą dziwną sytuacją.

- Dziękuję.