Przepraszam, znowu nawaliłam z publikacją. Tym razem obiecuję, że to się już nie powtórzy. I zaczynam nadrabiać zaległości u Was. Do napisania za dwa tygodnie, Robaczki :)
***
Budynek agencji T.A.R.C.Z.A. w pozoru
nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zwykła, szara elewacja, pięć pięter oraz
kilkanaście stopni prowadzących do wejścia. Ludzie zdawali się omijać to
miejsce szerokim łukiem. Jedynie co jakiś czas pojedyncze osoby ubrane w
eleganckie, pewnie drogie, garnitury wbiegały po schodach. Spieszyli się, jakby
od tego zależało bezpieczeństwo tego kraju. Cóż, pewnie tak właśnie było.
Julie Karlson siedziała na betonowej
ławce pod jednym z jesionów po drugiej stronie ulicy. Co jakiś czas zerkała na
zegarek. Do spotkania miała jeszcze ponad godzinę. Dopiero dochodziła siódma.
Powinna spać smacznie w swoim łóżku, ale kiedy tylko zamykała oczy – dręczyły
ją koszmary. Była pewna, że niejednokrotnie krzyczała przez sen. Budziła się
zlana zimnym potem.
Każdy koszmar przebiegał mniej więcej
tak samo. Ona znajdowała się w Asgardzie, a ktoś próbował ją zabić. Chciała
uciekać. Kilkukrotnie udawało się jej dostać na Tęczowy Most. Bifrost był w
zasięgu ręki. Wtedy za plecami blondynki zjawiał się ten stary mężczyzna o
smutnych oczach. Powtarzał, że nie chce tego robić. Został zmuszony, by odebrać
życie przeklętemu dziecku, które może doprowadzić do upadku wszystkich światów.
Pytała się, co ona może mieć z tym wspólnego, ale kręcił tylko głową ze
smutkiem, zaciskając swoje kościste palce coraz mocniej na rękojeści sztyletu.
Pokręciła głową. Musiała odgonić od
siebie te ponure myśli. Te sny z całą pewnością były skutkiem dramatycznych
wydarzeń. Tak przynajmniej określiłby to każdy psycholog. Wierzyła, że z czasem
to wszystko minie.
Dzień zapowiadał się wyjątkowo
przyjemnie. W prawdzie temperatura oscylowała w okolicy piętnastu stopni, ale
delikatne promienie słońca pieściły skórę przechodniów, a spokojny wiatr
poruszał jeszcze zielonymi liśćmi na drzewach. Julie czuła, że jesień zawita do
Nowego Jorku zdecydowanie wcześniej, niż przed rokiem. Uroki zmiany klimatu.
Tak przynajmniej twierdzili amerykańscy naukowcy.
- Hej. – Miejsce obok blondynki zajął
wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Wyglądał na nie więcej jak trzydzieści lat
i trzeba było mu oddać, że był całkiem przystojny. – Steve Rogers.
Mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę
dziewczyny. Spojrzała na nią z wahaniem, zanim ją uścisnęła.
- Julie Karlson. Przepraszam, ale czy
powinnam skądś pana kojarzyć?
- Kapitan Ameryka we własnej osobie. I
darujmy sobie tego „pana” oraz „kapitana”.
O dziwo mężczyzna nie wydawał się być
zażenowany faktem, iż nie został rozpoznany. Jego twarz przecież już
kilkukrotnie znalazła się przecież na okładkach popularnych magazynów dla
kobiet. Rzecz jasna cały dochód przeznaczał na cele dobroczynne. Bohater
narodowy pełną gębą. Dla Julie jego wizerunek był zdecydowanie zbyt przerysowany.
Siedząc obok, sprawiał wrażenie zwykłego człowieka.
- Julie, powiedz mi, jak wiele wiesz na
temat brata twojego faceta?
- Mojego faceta?
- Loki, Thor – Steve wyjaśnił szybko,
przewracając przy tym oczami. – A mówili, że jesteś niesamowicie bystra.
Przechodnie spojrzeli na blondynkę,
która nie mogła powstrzymać histerycznego śmiechu. Mogli nawet uznać ją za
wariatkę.
- Thor nie jest moim facetem –
sprostowała, ocierając z policzków łzy. – Ale to całkiem zabawna perspektywa. A
na temat Lokiego wiem tyle, co przeczytałam w Internecie.
- Dlaczego rozmawiał z tobą w szpitalu?
- Czy to przesłuchanie? – Julie
skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. – Po pierwsze: Loki zadawał jakieś
nieistotne pytania. Kim był mój ojciec, jego ojciec i tak dalej. Po drugie:
skąd o tym wiesz? To spotkanie odbyło się w środku nocy i…
Zamilkła. Rozmowa z kimś o godzinie
trzeciej w nocy przecież nie mogła przejść niezauważona w miejscu pilnie
strzeżonym przez agentów. Nawet jeśli to była nic nieznacząca gra w pytania i odpowiedzi
– musieli to odnotować. Myśl, że jest obserwowana sprawiła, iż przeszły ją
dreszcze.
- Nie chcę mieć w tobie wroga. –
Zazwyczaj takie słowa nie zwiastują pomyślnego przebiegu dalszej konwersacji. –
Nie chcę, byś przypadkiem zeszła na niewłaściwą drogę. Nie wiem kim jesteś, ani
dlaczego Phil Coulson widzi w tobie dobry materiał na agentkę…
- Dzięki za miłe słowa, Steve –
wycedziła Julie między zębami. Ten rozłożył bezradnie ręce.
- Nie są miłe, ale prawdziwe. Jesteś
dziewczyną znikąd. Nauczycielką w szkole dla dzieci niepełnosprawnych, która
przypadkiem została raniona mieczem tego zielonego kolesia. Trafiasz do
szpitala i nagle okazujesz się jakimś medycznym cudem! Ciężko mi uwierzyć w to,
że nie miałaś o niczym pojęcia.
Julie nie miała siły, ani ochoty
niczego udowadniać. Poza tym spowiadanie się Rogersowi było ostatnią rzeczą,
jaką była w tej chwili skłonna zrobić. Jeśli ktoś nie chciał – nie musiał
wierzyć.
- Przepraszam, muszę już iść –
mruknęła, podnosząc się z ławki. Omal nie pisnęła z przerażenia, kiedy
mężczyzna złapał ją za nadgarstek. – Puść mnie.
- Nie chciałem być nieuprzejmy –
wydawał się być faktycznie skruszony. – Julie, musisz być fantastyczną
dziewczyną, skoro tak szybko zaskarbiłaś sobie uznanie u samego boga oraz
agenta Coulsona. Ten pierwszy na ogół nie ma szczęścia do ludzi, ale Phil nigdy
się nie myli. Moją przychylność trudno jest zdobyć, ale nie chodzi tylko o
ciebie. Po prostu z założenia jestem nieufny wobec ludzi. – Uśmiechnął się
czarująco. – Czy bogów, czy pół-bogów, czy innych stworzeń.
Julie uniosła sceptycznie jedną brew.
Czy on serio powiedział właśnie, że uważa ją za jakieś inne stworzenie? Westchnęła z rezygnacją. Dopiero dziś miała
przejść oficjalną rozmowę kwalifikacyjną do T.A.R.C.Z.Y. Nikt nie powiedział,
że na sto procent tam zostanie. Co więcej, raczej marne szanse były na to, aby
musiała ściśle współpracować z ekipą Mścicieli. Skoro tak, to nie musiała nawet
starać się, by polubić Steva Rogersa. A jeśli reszta ma być do niego podobna –
Julie nawet nie miała zamiaru się prosić o jakąś poważniejszą posadę.
Wkraczając do budynku agencji, Karlson
niemal natychmiast zmieniła zdanie o jego niepozorności. Natychmiast została
wychwycona przez ochroniarzy. Poprosili o przedstawienie się oraz podanie celu
wizyty. Sprawdzali autentyczność danych na niewielkich tabletach. Urządzenia te
musiały być jakąś nowinką technologiczną, bo Julie mogła przysiąc, że nigdzie
jeszcze takich nie widziała. Po chwili mężczyźni wręczyli jej plakietkę z
napisem gość, a następnie skierowali
do windy.
Wjechała na drugie piętro z grupą
agentów, którzy rozmawiali o jednej z ostatnich spraw. Mówili ogólnie, więc
niestety nie udało się Julie wychwycić żadnych szczegółów. Lekko speszona
przemierzała długi, wąski korytarz w poszukiwaniu pokoju z numerem dwieście
trzy na drzwiach.
- Witam panno Karlson – nawet nie
zdążyła zapukać, kiedy drzwi otworzyły się szeroko. Stał w nich uśmiechnięty
agent Coulson. – Zjawia się pani wcześniej.
- Nie lubię się spóźniać.
Wkroczyła do przestronnego gabinetu,
którego okna wychodziły na Central Park. Surowy wystrój sprawiał, że poczuła
się nieswojo. Nie było tutaj na ścianach żadnych dyplomów za wybitne
osiągnięcia. Na biurku nie stało ani jedno zdjęcie przedstawiające rodzinę
agenta. Właściwie nie było tam nic poza komputerem oraz telefonem.
Julie zajęła miejsce, które agent
Coulson wskazał gestem dłoni.
- Sprawy trochę się skomplikowały –
oznajmił, wyjmując z szuflady jakieś papiery. – Będziemy musieli poczekać
jeszcze jakiś czas z pani przyjęciem.
- Rozumiem.
Nie była rozczarowana. Można
powiedzieć, że po cichu tego właśnie się spodziewała. To było prawie
niemożliwe, by trafiła do pracy swoich marzeń. I to na własnych warunkach.
Przecież na pierwszym miejscu w dalszym ciągu chciała stawiać nauczanie w
szkole.
- Obiecuję, że to nie potrwa długo.
Musimy wyjaśnić jedynie kwestię pani, hm, pochodzenia.
- Jeśli wam się to uda, to powinniście
dostać jakąś nagrodę – prychnęła Julie. – Nie rozumiem dlaczego nikt nie
akceptuje, że jestem po prostu sobą. Nie obchodzi mnie, kim mogłam być.
Najpierw pan mnie uświadomił, później Loki przeprowadził przesłuchanie, a
dzisiaj rano jeszcze ten wasz cały Kapitan.
Coulson pokiwał głową ze zrozumieniem.
Gdyby nie ten wypadek, Julie Karlson z całą pewnością w dalszym ciągu wiodłaby
spokojne życie nauczycielki. Wiele z jej sekretów nigdy by nie wyszło na jaw.
- Obiecałem jednak kilku osobom, że
będziemy panią ochraniać.
- Komu pan obiecał?
- Wszystko w swoim czasie. – Agent
uśmiechnął się serdecznie. – Pragnę też zaznaczyć, iż wszelkie sprawy związane
z T.A.R.C.Z.Ą. i pani działalnością tutaj, muszą pozostać tajne.
- Oczywiście.
Następnie Coulson przeszedł do
przedstawienia pokrótce czym tak właściwie agencja się zajmuje. T.A.R.C.Z.A. to tak
właściwie Tajna Agencja Rozwoju Cybernetycznych Zastosowań Antyterrorystycznych.
Lub, jak kto woli, Tajna Rada Czujności Antyszpiegowskiej. Do zadań agentów
należy nie tylko obrona kraju przed szpiegami. To również czuwanie nad
bezpieczeństwem Ziemi. Chronienie jej przed niebezpieczeństwem z innych
światów. Niejednokrotnie też okazywało się, iż sojusznicy okazywali się
najgorszymi wrogami. Agent nie zapomniał wspomnieć o Lokim.
- Ach dajcie święty spokój. – Julie
machnęła niedbale dłonią. – Póki co Loki nie zrobił mi nic złego. Właściwie
okazał się całkiem miły. Prawie tak samo, jak jego brat.
Pewnie nie powinna była tego mówić.
Agent Coulson westchnął cicho, zwieszając przy tym głowę.