Dzień dobry Robaczki :) Dziękuję Wam za komentarze. Chociaż przechodzę właśnie kryzys twórczy, to jednak Wy mnie napędzacie do tego, bym dalej pisała. Mimo wszystko. Dziś wysyłają mnie do pracy w zupełnie inne miejsce. Na wieś. Spędzę więc pewnie mnóstwo czasu na czytanie Waszych opowiadań :) Bo póki co praca, sesja - makabra. Ale staram się! Także do następnego i mam nadzieję, że rozdział się spodoba.
~*~
Stał
nad jej łóżkiem, bacznie przyglądając się urządzeniom, znajdującym się dookoła.
Ta blondynka była taka drobna. Jej usta w dalszym ciągu nie nabrały jeszcze
odpowiedniego koloru. Były papierowo białe. Do żył podłączone zostały ogromne
ilości rurek, a na piersi umieszczono kilka okrągłych plastrów, które rzekomo
miały rejestrować parametry życiowe. Lekarz oznajmił przed chwilą, że
dziewczyna może jeszcze jakiś czas pozostać w śpiączce. Dzień, dwa, może nawet
miesiąc.
Julie
Karlson okazała się nadzwyczaj odważna, jak na zwykłą śmiertelniczkę. Nie tylko
próbowała zabić jednego z wrogów, ale również była gotowa oddać swoje życie za
zupełnie obce dziecko. Thor podziwiał jej upór i wolę walki. Powinna była się
wykrwawić już tam, w tej zrujnowanej, szkolnej klasie. Ona nie tylko przetrwała
drogę do szpitala, ale również kilkugodzinną operację. Kilkukrotnie była gotowa
się poddać, ale serce znów podejmowało akcję.
Chwycił
jej dłoń. Linia na jednym z monitorów zaczęła podskakiwać zdecydowanie
szybciej. Do szpitalnej sali niemal natychmiast wpadły dwie pielęgniarki i
lekarz. Kazali mu się odsunąć. Chciał ich posłuchać, ale delikatny nacisk na
jego dłoń sprawił, że zamarł. Spojrzał prosto w zielone oczy Julie. Rurka,
która do tej pory pomagała jej oddychać, stanowiła teraz przeszkodę w
wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa.
-
Julie, jesteś bezpieczna – oznajmił Thor, uwalniając swoją dłoń z jej uścisku.
– Ci ludzie to najlepsi specjaliści. Zajmą się tobą.
Nie
mógł przyprowadzić Julie do byle jakiego szpitala. Znalazła się w najlepiej
wyspecjalizowanej jednostce w okolicy. Tutejsi lekarze byli asami. Mogli
przeprowadzać nawet najpoważniejsze operacje z zamkniętymi oczami. Przypadało
im też w udziale nieco mniej chlubne zajęcie, jakim było prowadzenie
eksperymentów na wrogich cywilizacjach.
Przeprowadzając
operację na nauczycielce, pobrali przy okazji kilka próbek krwi. Nie chcieli
jednak podzielić się wynikami. Przynajmniej nie z Thorem, czy kimkolwiek innym
z drużyny Avengersów. Według nich
sama panna Karlson powinna się wytłumaczyć z tego, co odkryli.
-
Widzę, jak na nią patrzysz – z zamyślenia wyrwał go głos brata. Loki siedział
na stalowych schodach. Jak zwykle uśmiechał się ironicznie. – Znowu się
zakochałeś? Chcesz kolejny raz pozwolić sobie na utratę jakiejś ziemskiej
dziewuchy?
- To
nie twoja sprawa, Loki.
-
Nie martwisz się tym, że wszyscy, których kochasz ciebie opuszczają?
Thor
posłał bratu elektryzujące spojrzenie. Gdzieś ponad gmachem szpitala rozległ
się potężny grzmot. Loki miał rację. Wystarczyło spojrzeć na Thora na
przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Związał się z ludzką dziewczyną. Byli
razem szczęśliwi, chociaż on więcej czasu spędzał w swojej krainie – Asgardzie.
Z powodów oczywistych nie byli w stanie założyć prawdziwej rodziny. Thor
sprzeniewierzyłby się wszystkiemu, co wpoił mu ojciec. Pół bogowie istnieją,
ale z całą pewnością nie są oni potomkami ludzi i Asgardczyków.
Przed
rokiem odeszła bezpowrotnie. Choroba, wiek… To przecież nie mogło trwać
wiecznie i chyba każde z nich zdawało sobie z tego sprawę.
Julie
słuchała lekarzy, którzy tłumaczyli jej, co tak właściwie zaszło w budynku
szkoły. Dowiedziała się również, iż nie powinna przeżyć. Rany odniesione w
wyniku dźgnięcia mieczem były zbyt poważne dla normalnego człowieka.
-
Mówicie tak… - szepnęła – Jakbym nie była normalna.
Lekarze
ponownie wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Chciała wiedzieć o
co chodzi, bo przecież coś ewidentnie przed nią ukrywali.
Drzwi
do pomieszczenia otworzyły się. Do środka wkroczył mężczyzna w garniturze, ze
słuchawką w uchu. Do butonierki przypięty miał identyfikator. Niestety pod wpływem
zbyt wielu leków obraz przed oczami Julie nieco się rozmazywał, przez co nie
była w stanie odczytać jego imienia, ani nazwiska.
-
Pani Karlson – odezwał się oficjalnym tonem. – Nazywam się Phil Coulson, jestem
agentem T.A.R.C.Z.Y. Rozumiem, że wie już pani dlaczego się tutaj znalazła?
Julie
pokiwała nieśmiało głową na znak, iż faktycznie została już uświadomiona. Agent
gestem ręki wyprosił wszystkich z sali. Zaczynało się robić poważnie.
-
Podczas operacji pobraliśmy od pani próbki krwi. W czasie badań…
-
Zaraz. Zdążyliście zrobić badania? Ile czasu byłam nieprzytomna?
Agent
spojrzał na swój, pewnie drogi, zegarek.
-
Dokładnie trzy dni, dwadzieścia minut i pięćdziesiąt sekund. – Julie nie
chciała pytać skąd aż tak wielka precyzja. – Wracając do badań. Wyniki wykazały
nam pewną niezgodność. Okazało się, że chyba nie jest pani tak do końca tym, za
kogo się podaje.
Blondynka
musiała wyglądać na nieco zagubioną, bo agent chrząknął z zakłopotaniem. Co
miało znaczyć stwierdzenie, że nie jest kimś, za kogo się podaje? Od kiedy
sięgała pamięcią, wszyscy zwracali się do niej Julie. Nazwiska też nigdy nie
zmieniała. Była dumna ze swojego pochodzenia. Miała to po ojcu. Kiedy była mała
każdego wieczora opowiadał jej o dziadku z Norwegii, a także przybliżał
ichniejszą mitologię.
-
Jestem Julie Karlson. I tyle.
-
Imię i nazwisko się zgadza. DNA jednak nie świadczy o tym, by była pani, ekhm,
człowiekiem.
To
nie mogła być prawda. Dziewczyna zaczęła się śmiać. Najpierw cicho, w końcu
głośno i niemal histerycznie. Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu jakiejś
ukrytej kamery. Przecież nie można nie wiedzieć o tym, że nie jest się
człowiekiem. Prawda?
-
Jak to? – Zapytała w końcu, podnosząc się nieco na łóżku. – Pan żartuje. Matt
kazał wyciąć ten dowcip? To bardzo w jego stylu. Gdzie on jest?
-
Pani narzeczony był tutaj przed trzema dniami. Słysząc, że przeszła pani
operację pomyślnie, wrócił do domu. Teraz znajduje się w pracy. Proszę
skorzystać z naszego telefonu, jeśli chce pani do niego zadzwonić.
Dlaczego
miałaby z nim rozmawiać, skoro nie chciał przy niej być w tym momencie?
Powinien czuwać przy jej łóżku dniami i nocami. Martwić się. Chociaż trochę.
Przecież byli zaręczeni. Mieszkali ze sobą. Planowali kiedyś założyć rodzinę.
Mieli pobrać się w przyszłym roku. A on tak zwyczajnie siedział teraz w swoim
szpitalu, na dyżurze. Przejmował się innymi. Zupełnie tak, jakby Julie Karlson
przestała dla niego istnieć.
-
Nie chcę. Niech mi lepiej powie pan kim jestem waszym zdaniem.
-
Skąd pochodzą pani rodzice?
-
Matka z Nowego Jorku, ojciec ze Skage w Norwegii.
-
Mamy pewną teorię. Otóż wygląda na to, że w jakimś stopniu jest pani
spokrewniona z mieszkańcami Asgardu. Nasi najlepsi naukowcy niestety nie mogą
się mylić. Najczęściej boskie zdolności przechodzą w linii męskiej. Z ojca na
syna i tak dalej. W pani przypadku, panno Karlson, musiało wystąpić
skrzyżowanie genów jedno na miliard urodzeń.
-
Chcecie mi powiedzieć, że jestem półbogiem?
Agent
przytaknął, dodając po chwili:
-
Może trochę mniej niż pół. Ma pani w sobie więcej cech ludzkich, niż boskich.
Nie
chciała tak łatwo uwierzyć w tą teorię, ale wszystko wydawało się składać w
logiczną całość. Jej ojciec musiał widzieć w swojej jedynej i ukochanej
córeczce boskie cechy. Wiedział, że pewnego dnia Julie również to odkryje. Chciał
chociaż trochę wprowadzić ją w świat z mroczną przeszłością oraz świetlaną
przyszłością.
Pan
Karlson nigdy nie został uznany za zmarłego, chociaż Julie widziała go ostatni
raz ponad dziesięć lat temu. Po prostu wyszedł z domu i już nigdy nie wrócił. A
przecież wielokrotnie wspominał o Asgardzie, do którego będzie chciał się udać
pewnego dnia.
Za
szklanymi drzwiami pojawiła się sylwetka blondyna. Julie patrzyła na niego z
przerażeniem, ale i dozą ciekawości. Agent Coulson zaprosił go gestem dłoni do
środka. Zawahał się na krótką chwilę. Póki co względem Julie czuł jedynie
podziw. Była przecież niesamowicie odważną kobietą. Wdawanie się z nią w
rozmowę mogło skończyć się w dwojaki sposób. Albo pozostaną w neutralnych
relacjach, albo zrodzi się z tego coś więcej. Już sama przyjaźń była czymś, na
co nie powinien sobie pozwolić.
-
Myślę, że Julie będzie mieć do ciebie sporo pytań.
Blondynka
miała mętlik w głowie. Thor był bogiem, który pewnego dnia miał zostać królem
Asgardu. Musiał wiedzieć wszystko, o wszystkich. Z drugiej jednak strony,
zadając mu pytania przyznałaby się przed samą sobą, że akceptuje tą dziwną
wiadomość. Jest w jakiejś części… boginią?
Mimo
wszystko streściła Asgardczykowi wszystko, co usłyszała od agenta Coulsona. Z
każdym, kolejnym słowem robił coraz większe oczy. Mruczał pod nosem: to nie możliwe.
-
Julie, będziesz na mnie zła. – Thor chwycił dłoń dziewczyny. – To ja zabrałem
twojego ojca do Asgardu.
-
Już się bałam, że jesteś moim krewnym – blondynka odetchnęła z ulgą. Dopiero po
chwili dotarł do niej sens słów Thora. – Zabrałeś mojego ojca nie pytając go
nawet, czy ma rodzinę? Nie sprawdziłeś go w żaden sposób?!
-
Przedstawił mi swój cały rodowód. Wykazał, że jest półbogiem i synem Karla. A
jeśli już musisz wiedzieć, to twój dziadek jest prawą ręką mojego ojca. Nie ma
lepszego doradcy w całym królestwie. Możesz być z niego…
-
Nie będę z nikogo dumna! Mój własny ojciec ode mnie uciekł i nawet nie raczył
wspomnieć, że jest jakimś śmiesznym tworem.
Thor
uniósł w górę prawą brew. Musiał mocno ugryźć się w język, by nie skomentować
tej uwagi w żaden sposób. Bo przecież Julie też była śmiesznym tworem. Z drugiej strony to była da niej zupełnie nowa
sytuacja i pewnie powinien zrozumieć wzburzenie panny Karlson.
-
Pomogę ci – obiecał, zanim do głosu zdążył dotrzeć zdrowy rozsądek. – Jeśli
będziesz chciała, oczywiście.
Julie
spochmurniała. Nie potrzebowała niczyjej pomocy. Dobrze wiedziała, kim jest. Z
całą pewnością posiadanie boskich mocy nie mieściło się w charakterystyce jej
własnej osoby. Nie chciała jednak odtrącać od siebie Thora. Z całą pewnością
był obiektem westchnień połowy kobiet w tym nędznym kraju, ale nie tym ją
zauroczył.
Thor
był.
Był
przy niej, kiedy się obudziła.
Był
przy niej, kiedy poznała prawdę o sobie.
Będzie
z nią przez najbliższe dni, by pomóc w oswojeniu się z tą dziwną sytuacją.
-
Dziękuję.