31 lipca 2015

Rozdział 4 - "Thor"

Wróciła do mieszkania, które wyjątkowo nie było puste. Matthew nie miał tego dnia żadnego, pilnego dyżuru. Okazało się, że nie musi również wypełniać stosu dokumentów. Znalazł czas dla swojej narzeczonej, chociaż wcale nie miał zamiaru pokwapić się do szpitala, by ją odebrać. Julie nawet nie próbowała udawać zachwyconej. Owszem, na widok kota uśmiechnęła się szeroko. Zwierzak niemal natychmiast zaczął ocierać się o jej łydki oraz miałczeć głośno. Przenosząc spojrzenie na Matta, oczy Julie niemal natychmiast przybrały chłodny wyraz.
Cały ten wypadek zmienił myślenie dziewczyny. Zaczęła dostrzegać własne problemy. Najpoważniejszym z nich był właśnie Matt. Mężczyzna o bardzo dobrym wykształceniu, aspirujący kardiochirurg, który ma tylko jedną wadę. Nie widzi nic, poza czubkiem własnego nosa. Julie potrzebowała chociaż odrobiny zrozumienia. W szczególnie teraz, kiedy poznała swoje prawdziwe oblicze. On tego nie zrozumie. Wyśmieje ją, a na dodatek zasugeruje, że powinna zacząć się leczyć.
Julie od jakiegoś czasu ukrywała przed nim kolejne studia. Chciała zostać astrofizykiem. Miała podobno ku temu całkiem niezłe predyspozycje. Kilku wykładowców wspomniało już o tym, że powinna napisać od razu doktorat. Kto by się tam przejmował licencjatem. Matt nie podzielał nigdy jej zainteresowań. Nie lubił spędzać długich godzin na dachu budynku tylko po to, by wpatrywać się w gwiazdy. Wolał ten czas poświęcać na opisywanie przypadków medycznych oraz opowieści ze szpitala.
- Dziękuję, że mnie odwiedziłeś – rzuciła sucho dziewczyna, zajmując miejsce na kanapie w salonie. – Te wszystkie czułe słowa podnosiły mnie na duchu. Ach, nie. To nie byłeś ty.
Przez kolejnych trzydzieści minut Julie wysłuchiwała marnych wymówek. Najpierw agenci nie chcieli wpuścić nikogo do swojego szpitala. Rzekomo Lincoln błagał, aby pozwolili mu się z nią zobaczyć. Marne kłamstwo. Później zmienił wersję. Wpuścili go do środka, ale nie mógł wedrzeć się na oddział. Powiadomili go tylko, że z Julie wszystko w porządku i nie ma powodów do zmartwień. Przez kolejne trzy dni nie mógł spać, ani skupić się na pracy. Pewnie. Prawie mu uwierzyła.
- Towarzystwa dotrzymywali mi zupełnie obcy ludzie. A i tak usłyszałam od nich więcej ciepłych słów niż od ciebie, przez te trzy lata naszego związku.
- Nie przesadzaj.
Nie powinna się denerwować, ale ta obojętność w tonie jego głosu sprawiła, że zerwała się z kanapy i wycelowała w pierś chłopaka palec wskazujący.
- Według ciebie to ja przesadzam? – Kątem oka dostrzegła kota umykającego do łazienki. – Tak nie zachowuje się kochający mężczyzna. Matt, jestem już zmęczona naszym związkiem.
Odczuwała satysfakcję wypowiadając te słowa. Wreszcie robiła coś tylko i wyłącznie z myślą o własnej osobie. Mężczyzna wpatrywał się w dziewczynę z szeroko otwartymi ustami. Spodziewała się, że wykaże chociaż odrobinę zwykłych, ludzkich uczuć. Wystarczyło, by zaczął z nią rozmawiać, obiecywać, iż wszystko się zmieni. I pewnie tak właśnie by było. Przez miesiąc, może dwa. Później wszystko znów by wróciło do normy. Julie jednak nie pragnęła niczego więcej.
Oczywiście się przeliczyła. Matt szybko spakował najpotrzebniejsze rzeczy, rzucił na odchodne: przemyśl to sobie jeszcze i wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. No cóż, nie mogła się wiecznie przejmować humorami pana Lincolna. Wiedziała, że wróci. Za dzień, albo dwa. To było nieuniknione.
Udała się do kuchni. Wbrew wszelkim zaleceniom lekarzy postanowiła zaparzyć mocną, czarną kawę. Tęskniła za tym napojem bogów. Nie miała okazji nawet zamoczyć ust w kawie od chwili, gdy znalazła się w szpitalu, czyli od dwóch tygodni. Kot natychmiast znalazł się na kuchennym blacie, mrucząc cicho. Podrapała go za uchem.
Z parującym kubkiem przeniosła się na kanapę. Włączyła telewizor na kanale z wiadomościami. Zawsze musiała mieć włączone coś w tle. Najlepiej jakiś mało interesujący program. Dzięki temu mogła się skupić na pracy.
Odpaliła przeglądarkę internetową. Musiała zmierzyć się ze swoją nową tożsamością. W prawdzie imię oraz nazwisko pozostało dokładnie to samo, ale bycie w jakiejś części bogiem pewnie do czegoś zobowiązuje. Problem polegał na tym, że zakres boskich obowiązków raczej ciężko znaleźć w Internecie. Julie dość szybko się poddała i postanowiła rozpocząć od zbierania informacji podstawowych.
W pasku wyszukiwania wpisała sześć liter. Asgard. Według mitologii nordyckiej był to jeden z dziewięciu światów. Pozostałymi są: Wanaheim, Alfheim, Muspelheim, Nifilheim, Hrimthursheim, Svartalfheim, Jotunnheim oraz Midgard. Ten ostatni zamieszkiwali właśnie ludzie. Asgard natomiast miał być siedzibą bogów. To Julie już wiedziała. Słyszała również o Tęczowym Moście, zwanym również Bifrostem. Była to bowiem jedyna droga, by dostać się do tej mitycznej krainy. Władcą Asgardu był Odyn. Miał też w stolicy aż trzy pałace. Jednym z nich była Valhalla. Pałac poległych w walce wojowników oraz miejsce wiecznego szczęścia.
- To jakaś koszmarna bzdura – westchnęła Julie, przecierając oczy ze zmęczenia. – Takie rzeczy powinny pozostać w mitologii. Nie mogą istnieć.
A jednak wszystko zdawało się przeczyć ludzkiej logice. Przecież Thor nie urwał się z choinki. W prawdzie potraktowałaby go jako wariata, bo duży chłop lata z młotem, ale wyczynia nim niesamowite rzeczy. Gdyby nie te nadprzyrodzone zdolności, Julie z całą pewnością nie siedziałaby na kanapie. Bezpieczna. We własnym mieszkaniu.

Asgard już dawno nie cieszył się takim spokojem. Ostatnie dwadzieścia, może trzydzieści lat obfitowało w rozliczne konflikty. Wielu mężnych wojowników poległo. Inni zyskali wieczną chwałę oraz prawo do szczycenia się niemal królewskimi przywilejami. Odyn mógł się wreszcie skupić na mniej istotnych problemach, które do tej pory odkładał w nieskończoność. Na pierwszym miejscu znalazła się chęć utrzymania pokoju z pozostałymi krainami.
Wanowie domagali się zeswatania jednego z następców tronu z ich księżniczką. Wybór był prosty, chociaż niezbyt oczywisty. Thor miał niebawem objąć władzę w Asgardzie. Miał również mieć wolną wolę w wyborze partnerki na resztę życia. Odyn wierzył, że pewnego dnia jego syn porzuci ziemskie sentymenty i zdecyduje się poślubić jedną z wojowniczek – Sif. Z oczywistych względów władca Asgardu nie mógł zeswatać swojego przybranego syna. Loki podejmował wiele pochopnych decyzji. Był gotów posunąć się do zdrady, żeby tylko osiągnąć swój cel.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca odbijały się od pozłacanych ścian w przestronnej sali tronowej. Stary władca w takich chwilach wspominał z rozrzewnieniem, jak dwójka jego synów lubiła bawić się w niestworzone historie dotyczące bogini słońca. Byli nierozłączni. Kiedyś Odyn miał nadzieję, że w przyszłości ta dwójka będzie się wspierać, zamiast toczyć głupie spory.
Władca podniósł się z tronu. Był już zmęczony. Czuł, że jego kres jest bliski.
- Panie, chciałeś mnie widzieć.
W sali zjawił się wysoki, postawny mężczyzna o siwych włosach. Twarz jego pokryta była licznymi bliznami. Swego czasu nie było lepszego wojownika niż on. Uczestniczył w wielu bitwach. Ingerował nawet w konflikty Midgardu. Pomagał śmiertelnikom. Czasem bywał jednak zbyt sentymentalny. Możliwe, że to go zgubiło.
- Twoja wnuczka zapewne zjawi się u nas niebawem. – Odyn strzepnął niedbale z rękawa niewidzialny pyłek. – Ostrzegałem, że to wszystko zajdzie za daleko.
- Panie, proszę mi wybaczyć. Nie sądzę jednak, by Julie stanowiła jakiekolwiek zagrożenie.
- Słyszałeś przepowiednię.
Karl spuścił głowę. Nie było chyba w całym królestwie osoby, która nie słyszałaby o przepowiedni. Według niej w Midgardzie miało narodzić się wyjątkowe dziecko. Ni to bóg, ni to człowiek o niesamowitych mocach. Doprowadzić miało ono do upadku wielu krain. Jak to jednak w każdej przepowiedni bywało – nie określała precyzyjnie, kiedy owe dziecko ma się narodzić oraz jakie to moce będą. Od ponad dwustu lat Odyn obserwował więc Midgard. Z początku to właśnie syn Karla miał zostać stracony niemalże zaraz po narodzinach. Znalazła się jednak wieszczka, która oznajmiła, iż czas jeszcze nie nadszedł. Lata mijały, a Karlson nie wykazał żadnych, nadprzyrodzonych zdolności.
Teraz wzrok władcy padł na Julie.
- Dziewczyna musi zostać zgładzona w chwili, kiedy objawią się jej zdolności – oznajmił Odyn. – To będzie twoje zadanie.
- Ale panie…
- Ty do tego doprowadziłeś, więc do ciebie też musi należeć rozwiązanie tego problemu.
- Oczywiście.
Mężczyzna odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę wyjścia. W jego głowie kłębiły się mroczne myśli. Kiedyś zabijanie przychodziło mu z niesamowitą łatwością. Ale żeby pozbawić życia własną wnuczkę? Nigdy nie mógłby się na to zgodzić. Nawet, gdyby miało to uratować wszystkie światy przed zagładą.
Póki jednak nie objawiły się żadne moce Julie, miał czas by coś wymyślić.

Blondynka przeniosła się wraz ze swoim laptopem do łóżka. Chociaż jej powieki same opadały ze zmęczenia, nie mogła przestać szukać informacji. Wiedziała już praktycznie wszystko o Asgardzie, drzewie życia Yggdrasil. Prastarzy mieszkańcy krajów nordyckich wierzyli, że Thor jest bogiem piorunów, sił witalnych, rolnictwa. Był także opiekunem ogniska domowego oraz małżeństw. Na tą wiadomość uśmiechnęła się szeroko. I pomyśleć, że w Internecie założono już setki stron zrzeszających jego fanki oraz „przyszłe żony”. Nic dziwnego. Nie musiał się wstydzić swojej urody. Co więcej, czwartek w języku nordyckim oznacza dosłownie dzień Thora (torsdag).
- Widać, że ważny z ciebie typ – westchnęła, zamykając w końcu pokrywę laptopa.

Pomieszczenie spowił mrok, a chwilę później Morfeusz porwał Julie w swoje ramiona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz